poniedziałek, 18 marca 2013

Nie tylko nitka

mnie fascynowała od "zawsze", ale także związane z nią elementy, a więc wszelkiej maści i kształtu druty, szydełka, widełki itp. 
Pochodzę z tego pokolenia, które jeszcze miało w szkole podstawowej przedmioty o egzotycznie dzisiaj brzmiących nazwach "prace ręczne", "zajęcia praktyczno-techniczne" czy "plastyka". Mało tego, wszystkie te przedmioty kochałam miłością wielką, jak na młode dziewczę! 
Naprawdę wielką frajdę sprawiało mi zarówno robienia na drutach obowiązkowego szalika, haftowanie serwetki jak i metaloplastyka pod tytułem - świecznik. To były czasy!
Moja przyjaźń z różnymi "robótkami" przetrwała lata, a w tym czasie wzbogaciłam nieco warsztat w zakresie drutów i szydełka głównie, chociaż mam za sobą nawet kurs koronki klockowej oraz sporo uszytych ciuchów dla własnych dzieci, które wzrastały w epoce pustych półek nie tylko spożywczych.
Aż przyszedł taki dzień, kiedy zobaczyłam pierwszą frywolitkę i się zakochałam. Była to chyba jakaś "Burda", w latach 80-tych. (jak to fajnie brzmi: ubiegłego wieku!)
Minęło sporo czasu, a ja głównie zbierałam jakieś pojedyncze numery robótkowych gazetek z wzorami frywolitkowymi, odkładając je na "kiedyś". Chyba w roku 2005 lub 6 zdobyłam czółenko, ale z braku czasu również odłożyłam je do lamusa. Niestety, pierwsza próba samodzielnego zrobienia słupka nie powiodła się kompletnie.
Wybierając książki i wymyślając sobie zajęcia na pierwsze zimowanie w Norwegii, zajrzałam do mojego kufra z włóczkami i spotkałam się oko w oko z czółenkiem. To był znak! Czółenko i jakieś kordonki ze starych zapasów powędrowały do torby. 
Ostatecznie cała zima dla mnie!


Nieprędko się udało, ale jakoś dałam radę i po wielu zmaganiach z oporną materią powstało kilka drobiazgów:



pierwsze próby z przygryzionym językiem











znalazłam element kolczyka i powstał dodatek :)





a po krótkim pobycie w Polsce pierwsze prawdziwe kolczyki
pierwsza przymiarka do serwetki według wzoru z bloga (internet mieliśmy lekko kulawy, ale się udało ściągnąć)
 http://renulek.blogspot.com/
Na ciąg dalszy zabrakło motywacji, ale miałam wspaniałą lekcję cierpliwości i precyzji.
Ponieważ na norweskim wybrzeżu znaleźć można dużo muszli, a ja "kota" na punkcie wszelkiego zbieractwa mam, powstały takie drobiazgi (przy okazji opanowywałam trudną sztukę "józefinek" i kółeczek odwróconych)




























I tak, niezauważenie niemalże, frywolitkowy bakcyl dopadł mnie i trzyma do dzisiaj

1 komentarz: